Stan wojenny i jaka bądź praca – gospodarz domu. Wówczas zobaczyłem miasto inaczej, miasto codzienne, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem. Poranne wędrówki mleczarza z wiecznie skrzypiącym i pobrzękującym butelkami wózkiem. Dzień dobry.

Ten sam kierowca komunikacji miejskiej o tej samej godzinie - do pracy. Dzień dobry.

Mężczyzna, wyruszający po zbiór makulatury (ojciec kolegi, doskonały fachowiec na emeryturze. “Coś przecież trzeba robić, a tu się marnuje”). Dzień dobry.

Furgonetka z piekarni zostawia pod sklepem pieczywo. Dzień dobry.

Sprzedawczyni, otwiera sklep. Dzień dobry.

Babcia - widuję ją z wnukami – idzie po bułki. Dzień dobry.

Takiego życia nie widziałem nigdy wcześniej. Codzienne, niemal rutynowe toczenie się do przodu. Jestem zachwycony i osłupiały. To tak można. Po latach dynamicznej wędrówki, jestem w krainie czarów, czuję się wewnątrz społeczności. Prowadzę dziennik i z każdym dniem rośnie wrażenie, że uczestniczę w jakimś totalnym happeningu. To wrażenie burzy dotychczasowe granice, sztukę przestaję odbierać jako piękne i doniosłe przedmioty, zaczyna narastać podejrzenie, że jest to zdolność do głębokiego pojmowania rzeczywistości.

Zbieram dokumentację: notatki, fotografie, opisy, rozmowy z ludźmi, refleksje. Nazywam to “Posesjonata, czyli performance permanentny”. W chwili, gdy wszystko jest zamknięte i prawie gotowe do pokazania, niszczę niemal wszystko. Decyduje się pozostawić to w sferze intymnego sekretu.

Pozostają nieliczne zapiski, oto jeden z nich:

“Na Okopowej, około 4 wychodzę z klatki i w bramie natykam się na dwu sikających na mur milicjantów. Jestem na swoim terenie, więc nie zbija mnie to z tropu. Staję i widzę, że robią to do rynsztoka. Ich szczęście, nie będę musiał tego sprzątać. Pytam jedynie, czy im nie wstyd. Odpowiadają , że nie i wychodzą. Zamiatam podwórko i zastanawiam się, czy gdybym poszedł teraz w tę bramę za potrzebą, a oni by weszli - to wlepiliby mi mandat czy nie. Sądzę, że tak “

Odwiedzam wiele galerii, staram się nadążać za tym co niesie sztuka. A dzieje się dużo. Kwitnie sztuka akcji, instalacje, obiekty. Zawrót głowy. Niebawem wpadam w sam środek. Zaczynam pracę w lubelskim BWA, ta galeria gustuje w tej sztuce. Opiekuję się zbiorami, ale pasta do podłogi i długopisy też są w mojej gestii. Jestem oficjalnie magazynierem. Wiele z dzieł to fotografie, obiekty, dokumentacje. Zaczynam je rozumieć, choć jest to sztuka trudna do kochania.

Moje prace artystyczne fascynują mnie coraz bardziej, zaczynam rozumieć, że tego co widzę, nie można namalować przy pomocy znanych mi technik czy opisać znanymi pojęciami. Ten sam pejzaż jednocześnie widzę w kilku stylach. Zaczynam rozumieć swoje eksperymenty, to przecież pojedyncze składowe widzenia. Wcale nie widzę jakiejś tam perspektywy zbieżnej ani niczego takiego, co mógłbym nazwać realizmem, im bardziej analizuję to co widzę, tym bardziej się to rozpada. Próbując wszystko uporządkować, piszę “Teorię widzenia”. Sądzę, że Strzemiński napisał “Historię widzenia”, to przecież chronologia rozwoju a nie określenie stanu obecnego. Moja teoria widzenia ma być opisem odczuwania świata, widzenia go tak - jak go widzę. Godzinami krążę, obserwując jak patrzeć, co widzę...

Zaczynam malować obraz zgodny z moimi zapiskam i nie jestem w stanie go skończyć. Wiem, z jakich elementów składa się moje widzenie, ale nie potrafię ich zestawić w jeden obraz. Obraz się rozpada. To sieczka luźnych elementów a nie dzieło. Nie dostrzegam czegoś, co mogłoby ten obraz spoić. (Wówczas jeszcze nie wiem, że nie jestem w stanie zobaczyć niczego o czym nie wiem, potrzebuję spajającej idei, ale tej właśnie nie mam)